Znów zebrało mi się na gorzkie żale. I wcale nie na zasadzie że kiedyś było lepiej, bo to zjawisko występowało od początku ruchu punk, ba! Jest przypisane rodzajowi ludzkiemu od początku istnienia, ale w naiwności swojej, patrząc na ideały które przyświecały od początku – trochę to mierzi.
Jeżdżę z koncertami od wielu lat i w wiele miejsc. Sam nie jestem bez grzechu i lubię wypić. Zdarzyło mi się niestety przesadzić. I nie chcę się tu tłumaczyć, ale to jednak mimo wszystko były epizody.
Kiedyś (kiedyś??) był taki fason, żeby nie płacić za wejście, żeby się za wszelką cenę wślizgnąć na koncert. Mimo, że często organizowali go kumple i ponosili koszty sprowadzenia i goszczenia kapel. I w rezultacie dopłacali z własnej kieszeni. Ale dumni ze swego sprytu koledzy nie będą wspierali systemu i wejdą za darmo! Oczywiście uprzednio się najebawszy a dokańczając się na samym koncercie. I łażą takie smętne łajzy pokrzykując „oj oj oj” jakby ich coś bolało, ze łzawym rozrzewnieniem przybijają piątki, a jak ich bardziej wzmoże, to obłapiane misie. Bełkoczą ci w ucho jakieś kompletnie niezrozumiałe rzeczy zapluwając połowę twarzy albo wybijając oczy daszkiem od czapki. W przypływie sympatii proponują łyka z obślinionej puszki. A gdy czknie im się wspomnieniami – wpadają w pogującą grupkę, spektakularnie się wywracając, by po chwili siąść z boku i zalać się pijackimi łzami nad marnym losem prześladowanego pankowca. Nie pamiętają kto grał, jak grał, ile było kapel. I o czym śpiewane…
Zawsze mnie mierził nurt „jabol punk” – wesołe przyśpiewki o chlaniu i rzyganiu. Czymże różnią się w prymitywizmie tekstów i muzyki od tak pogardzanego disko polo? Jak pisałem we wstępie – abstynentem nie jestem, ale robienie z tego jakiejś apoteozy chlania, jedynego celu w życiu i zatracenia się w swoiście pojętym hedonizmie nigdy mi nie odpowiadało. Owszem, jest od początku w tym ruchu pewna doza autodestrukcji, ale tak jak i antyestetyka – jako bunt przeciw zastanym wartościom i ówczesnemu establishmentowi (fuj co za słowo!) Hasło „no future” było diagnozą czasów i okoliczności. A nie wyrokiem. Pijaną tłuszczą tak łatwo rządzić – wystarczy skanalizować ten „bunt”. Wystarczy dać im wódkę (dużo dużo wódki).
Pomijając rozpływanie się i zanikanie ruchu jako takiego, (chcę wierzyć, że tylko zmieniającego formę) to kształt w jakim to często funkcjonuje, sprawia wrażenie swojej własnej karykatury i zaprzeczenia. Zaprzeczenia korzeni i jakichkolwiek ideałów przyświecających początkom. Rozwalił mnie gość który szedł halsując od ściany do ściany i bełkocąc refren Kazika o tym, że oni chcą abyś pił wódkę, że im tylko o to chodzi żebyś sam nie mógł myśleć, żebyś sam nie mógł chodzić (i dużo dużo dużo wódki!)…
A może oceniam ich zbyt ostro? Przecież nie znam ich, nie widzę na co dzień! Być może mają taką potrzebę, by w ramach koncertu właśnie zresetować się do porzygania, by móc dalej funkcjonować w tym tak opresyjnym w ich odczuciu systemie? W końcu robią to za własne pieniądze i na własne życzenie. I w życiu codziennym kierują się słusznymi, politycznymi i ekologicznymi kryteriami, konsumują świadomie, popierają albo protestują, demonstrują i ślą petycje. itd itd…
A może po prostu gramy tak słabo i kiepsko, że aby nas słuchać trzeba się nachlać?..